Agnieszka Więdłocha. Dlaczego wybrała aktorstwo?

Agnieszka Więdłocha wybrała aktorstwo, zagrała w wielu polskich produkcjach. Jak wspomina szkołę?

Może była potrzebna osoba taka jak ja, a może na tyle spodobałam się opiekunom roku, że powiedzieli, dobra weźmy ją. To było absolutne szaleństwo. Tym bardziej, że chciałam robić w życiu zupełnie coś innego.

Idziesz jak burza. Zagrałaś w popularnych polskich serialach. Można zobaczyć Cię na dużym ekranie w „Syberiadzie Polskiej”, masz za sobą role teatralne. I pytanie brzmi…. dlaczego woda sodowa nie uderzyła Ci do głowy?

Nie mam zielonego pojęcia. (uśmiech)

Zastanawiam się czy to wynika z Twojego charakteru, czy sposobu wychowania?

Być może jedno i drugie. Mam nadzieję, że cały czas jestem sobą. Pewne jest to, że mam dużo pokory i nadal przyjaźnię się z tymi samymi osobami.

A może to przyjaciele sprowadzają Cię na ziemię?

Nie. Nikt nie musi tego robić. Sama siebie sprowadzam. Mam nadzieję, że mam zdrowe podejście i dystans do tego, co dzieje się wokół mnie. Być może wynika to z tego, że aktorstwo traktuję jako zawód.

I być może dlatego, że jesteś po szkole teatralnej w Łodzi. A właśnie, jak to się stało, że dostałaś się już za pierwszym razem?

To był przypadek. Może była potrzebna osoba taka jak ja, a może na tyle spodobałam się opiekunom roku, że powiedzieli, dobra weźmy ją. To było absolutne szaleństwo. Tym bardziej, że chciałam robić w życiu zupełnie coś innego. To przyjaciele namówili mnie, żebym zdawała do szkoły teatralnej. Gdyby nie oni nie poszłabym na drugi, ani na trzeci etap egzaminów.

Dlaczego? Nie miałaś w sobie tej siły?

Szybko się poddaję. I chyba wtedy bym odpuściła. Uważałam, że nie jestem zbyt dobrze przygotowana. Miałam dwa warianty. Albo zdaję na aktorstwo, gdy będę lepiej przygotowana, czyli w następnym roku, albo odpuszczam i zostaję stomatologiem. Przyjaciele jakimś cudem jednak natchnęli mnie wiarą w siebie. Gdyby nie oni nic by z tego nie wyszło. Jako jedyna z rodziny zdecydowałam się na aktorstwo. Moja mama z wykształcenia jest chemikiem. Tato handlowcem i ma własną firmę. Mam młodszego brata, który poszedł na porządne studia na Politechnikę, na trudny techniczny kierunek po angielsku.

Ale dzięki temu, że jednak wybrałaś aktorstwo możemy oglądać „Syberiadę Polską” z Twoim udziałem. Już po raz drugi wcielasz się w postać Żydówki.

Tak. Chociaż z tą różnicą, że w „Czasie honoru” moja postać nie wiedziała, że ma w rodzinie korzenie żydowskie, aż do momentu wybuchu II wojny światowej i transportu do getta warszawskiego. Moja bohaterka, Lena była wychowywana w polskiej tradycji. W „Syberiadzie Polskiej” akcja trwa w momencie zesłanie wszystkich mieszkańców na Syberię. Ten film odzwierciedla losy ludzi, którym została odebrana tożsamość. Ukazuje wielokulturowości. W najgorszych chwilach wszyscy starają się sobie pomagać – Polacy, Rosjanie, Ukraińcy, Żydzi.

Niektóre sceny faktycznie były kręcone na Syberii.

Tak, ale tylko krajobrazy. Pojechała jedynie maleńka część ekipy. Inaczej nie byłoby to wykonalne – fizycznie i finansowo. Zdjęcia kręcono w wielu lokalizacjach, głównie pod Warszawą, a także w Cedyni.

Warunki nie były łatwe?

Było ciężko i bardzo zimno. Moja rola też nie należała do łatwych. Cynia to najsmutniejsza postać w całym filmie. Myślę, że w pewnym sensie ją odchorowałam.

Ale odchorowałaś bardziej w sensie fizycznym czy psychicznym?

W obu. Te najcięższe sceny kręciliśmy w momencie, kiedy miałam bardzo dużo pracy i robiłam jeszcze dużo innych rzeczy. Moja postać wymagała szczególnej charakteryzacji i potrzeba było na to trochę czasu. Byłam rzeczywiście strasznie wykończona po zakończeniu produkcji. Kręciliśmy film ponad rok.

Miałaś w swoim życiu taki moment, że miałaś kilka projektów jednocześnie i z któregoś musiałaś zrezygnować?

Zdarzyła się taka sytuacja niejedna, ale zazwyczaj staram się wszystko tak zorganizować, aby móc pogodzić kilka projektów. Ale wiadomo nie zawsze to się udaje.

Tak było z „M jak miłość”?

Nie. Doszłam do wniosku, że potrzebuję czegoś innego i chce rozwijać się w innym kierunku.

Jak oceniasz, to że młode osoby, które grają w serialach i są tzw. „wielkimi aktorami”, pomimo, że nie ukończyły szkoły teatralnej?

Nie mam nic przeciwko osobom, które grają w serialach i nie mają dyplomów. Absolutnie mnie to nie zajmuje. Nie mam zdania właściwie. Jednak aktorstwo jest zawodem, i jak każdy inny powinien być zawodem wyuczonym. Zatem zgodnie z tym poglądem, dla mnie prawdziwym aktorem jest ta osoba, która kształciła się w tym kierunku. Ale oczywiście, nie twierdzę, że nie można być dobrym w tym, co się robi bez dyplomu. Tytuł czy papierek to jedno, a zdolności i talent to drugie. Warsztat u aktora jest jednak niezbędny, jeśli chce się zgłębiać ten zawód. Można zauważyć, że osoby bez szkoły nie grają w teatrach, trudnych, dramatycznych rolach. Do tego trzeba się przygotować, poświecić życie i pogłębiać cały czas umiejętności. Jak lekarz.

To jak nazwałabyś te osoby, które nie są aktorami z dyplomem, a grają w serialach?

Ludźmi, którzy mają szczęście. Grają też w filmach i czasem myślę sobie „wow…”. Osoby uprawiające ten zawód powinny mieć pewną wrażliwość w sobie, siłę przebicia, twardą skórę. Widać to po aktorach amerykańskich. To, że skończyli szkołę tak naprawdę nic nie znaczy.

Jak wspominasz szkołę?

Było super. Poznałam genialnych ludzi, miałam fajnych opiekunów roku, Bronisława Wrocławskiego i Jacka Orłowskiego. Na studiach nie było lekko, należało pracować, uczyć się 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. Mój rok był bardzo specyficzny. Trochę żałuję, że nie zżyłam się bardziej z osobami z uczelni. Po zajęciach wolny czas spędzałam z dawnymi przyjaciółmi i chyba wtedy nie czułam potrzeby zawierania nowych i dłuższych znajomości z ludźmi z roku.

Już na studiach dostałaś angaż do filmu „Komisarz Blond i Oko Sprawiedliwości”, ale na premierę czekałaś ok. 3 lat?

Tak. Razem z Anią Dereszowską myślałyśmy, że w ogóle ten film nie wejdzie do kin i że zrobiłyśmy coś, co nie ujrzy światła dziennego.

Czy to nie jest deprymujące dla aktora, że produkcja z jego uczestnictwem ukarze się lub nie?

Nie. W trakcie pracy absolutnie o tym się nie myśli. Bardziej deprymujące jest to, gdy już po montażu dana produkcja okazuje się strasznym bublem i jest to żenujące jak to się ogląda.

A jak było tym razem?

Komentuj, nie hejtuj