Ewa Gawryluk. Wywiad

Ewa Gawryluk na scenie debiutowała w latach 90. Zagrała w wielu polskich filmach, współpracowała z wybitnymi reżyserami i aktorami. Jak wspomina, było zapotrzebowanie na taką blondynkę jaką ona wtedy była. Ale dziś nie otula się blaskiem dawnym ról. Twardo stąpa po ziemi. Bo jak to „Dziecko szczęścia”, rozpędzona niczym „Wiatraki z Ranley” docenia, że jako aktora nigdy nie została wyrzucona poza nawias. Nawet, jeżeli tym nawiasem miałby być polski serial. Jednym słowem, to ludzka rozmowa z „ludzką gwiazdą”. Jakże prawdziwą…

Nie masz oficjalnej strony, profilu na Facebooku, ani managera. Trudno jest się z Tobą skontaktować.

Nie, to nie jest takie trudne. Pracuję w tym zawodzie już parę długich lat i cały czas mam ten sam numer telefonu. Oficjalnej strony nie mam, ponieważ nie czuję takiej potrzeby. Nie jestem za takimi nowinkami. Facebook to dla mnie wymysł szatana. Ludzie umieszczają w Internecie intymne historie na swój temat, a później dziwią się, że są inwigilowani. Nie rozumiem tego. Nie czuję potrzeby dzielenia się swoim życiem prywatnym. A co do managera, to współpracuję z agencją High Spot i tam są ogólne informacje na mój temat.

Zawiodłaś się na mediach? Nie chcesz, aby o Tobie plotkowano?

Dla mnie aktorstwo jest rzemiosłem. Nie jestem osobą publiczną od 8.00 do 8.00 rano następnego dnia.

Są tacy, którzy się tak czują.

To jest ich wybór. Ja jestem osobą publiczną w momencie, kiedy wykonuję swój zawód. Powinnam być oceniana jak zagrałam daną rolę, albo jak wyglądałam na scenie. Prywatnie jestem normalną osobą, a nie postacią. Co to jest za gratka sfotografować kogoś jak robi zakupy.

Teraz jest modne bycie celebrytą, tak jak na Zachodzie.

Tylko, że tam osoby, które są celebrytami mają przynajmniej majątek. Chociaż mnie takie ciągłe porównania do Zachodu śmieszą. Żyjemy w biednym kraju i tu nie ma co się oszukiwać. Wypożyczanie torebki, która w sklepie jest warta 5 tys., za 200 zł na jeden wieczór – to jest chore. Komu chcemy mydlić oczy.

To może z dbałości o dobry wizerunek?

Ale żadna, nawet najdroższa marka nie świadczy o wizerunku.

Tak jak wspomniałaś kiedyś aktorstwo było rzemiosłem. Zaczynałaś w latach 90.

Wtedy nie było bankietów z okazji „nowych butów, czy perfum”. Nie robiło się kariery przez bywanie na imprezach. Nie było agentów, czy Facebooka. A pomimo to, nie było problemu, żeby skontaktować się z aktorem. Lata 90. wspominam jako początek pracy w tym zawodzie. Było jej bardzo dużo. Nie miałam życia prywatnego. Nawet jakby wtedy byli paparazzi to trudno byłoby mnie śledzić, ponieważ zawsze byłam w pracy. Grałam w Teatrze Współczesnym. Później Pan Łapicki zaangażował mnie do pierwszego Teatru Telewizji do spektaklu „Aszantka”.

Jak wspominasz pana Andrzeja Łapickiego?

Bardzo miły, kulturalny pan. Ale muszę przyznać, że miałam szczęście do poznania bardzo wielu wybitnych osób, których niestety już z nami nie ma. Te osoby odznaczały się inną kulturą bycia. Pan Edward Dziewoński, Jerzy Markuszewski, Igor Śmiałowski, Tadeusz Łomnicki. Dużo osób ma talent, ale w tym zawodzie jest jeszcze potrzebne szczęście. W tamtych latach akurat było zapotrzebowanie na taką blondynkę jaką ja wtedy byłam.

Byłaś „Dzieckiem szczęścia”. I to dosłownie, bo w 1991 roku zagrałaś w filmie o takim tytule.

To był jeden z ostatnich filmów, który był kręcony starą metodą. Kręciliśmy go ponad trzy miesiące. Teraz filmy są nagrywane w niecałe 20 dni. Swój pierwszy film nakręciłam jeszcze wcześniej, dokładnie w 1989 roku „Wiatraki z Ranley”. Wtedy wynagrodzenie za pracę było nakładane z góry. Pamiętam, że przynależałam do konkretnej grupy, do której przypisana była dana kwota.

Coś na zasadzie cennika?

Tak. Osoba, która jeszcze studiowała i była bez doświadczenia w aktorstwie miała mniejszą stawkę, od osoby, która miała już za sobą kilka ról. W 1989 roku funkcjonował taki system i nie mogłam wyegzekwować większego wynagrodzenia.

To był bardziej sprawiedliwy system od dzisiejszego?

(cisza…, po chwili….)

Może to było bardziej sprawiedliwe. Teraz osoba, która w jakikolwiek sposób zaistnieje w show-biznesie i spodoba się reżyserowi może zarobić dużo więcej, niż aktor po szkole z doświadczeniem. Można to przyrównać do codziennej sytuacji. Jeżeli chcemy, żeby ktoś wykonał nam meble na zamówienie to powinniśmy sprawdzić co zrobił wcześniej, żeby wiedzieć czy możemy mu zaufać, czy zna się na swojej pracy. Podobnie jest z aktorami. Pamiętam jak przyjmowałam rolę w Teatrze Telewizji. Podpisałam umowę nie sugerując się stawką. Spojrzałam… 500 zł. Ok.. dobra. Myślałam, że na dzień zdjęciowy, a okazało się, że za całość dostałam 500 zł. Ale nie było mi smutno. Bardzo chciałam zagrać z ówczesnymi sławami. Wtedy wystąpiłam u boku Tadeusza Łomnickiego. Nie kierowały mną chęci zysku.

Wspominasz tamte czasy?

Jestem taką osobą, która nie lubi taplać się w przeszłości. Nie rozpamiętuję tamtych chwil. Było, minęło. Jest ważne to, co tu i teraz. Nie wybiegam też w przyszłość, bo jest takie powiedzenie, że Bóg śmieje się z naszych planów.

Teraz jest serial „Na Wspólnej”. Czy są już nagrywane kolejne odcinki?

Teraz jest przerwa. Dokładnie od 6 czerwca mamy wakacje. Zdjęcia skończyły się wcześniej ze względu na Euro. Produkcja bała się, że będą opóźnienia. Wiele scen nagrywanych jest także w różnych obiektach w centrum stolicy. Nie tylko na specjalnie wybudowanej hali.

A kiedy powrót na plan?

3 września. Tak standardowo. Dzieci do szkoły, a my do pracy.

10 lat w serialu to szmat czasu. Nie masz poczucia monotonni?

Nie. Ponieważ nie jestem codziennie na planie. Czasami może być nawet jeden dzień zdjęciowy na miesiąc. Także te stawki, które opisują tabloidy nie przekładają się na 300 dni w roku. Poza tym to jest mój zawód, lubię go wykonywać. Nie potrafiłabym robić nic innego. Nawet nie miałabym do czego przyrównać, oczywiście poza niańczeniem dzieci, chodzeniem na wykopki, czy sadzeniem lasu za wynagrodzenie (śmiech). Cieszę się, że wybrałam aktorstwo i po tylu latach nie zostałam wyrzucona poza nawias. W tym kraju co roku, co najmniej 70 osób kończy szkoły teatralne, każda z nich szuka pracy.

Był casting do roli Ewy fryzjerki?

Tak. Serial „Na Wspólnej” jest formatem angielskim. Pamiętam jak castingi przeprowadzały osoby z Anglii. Jeden z panów był bardzo zdziwiony, że ludzie w Polsce tak młodo wyglądają. Moja postać pojawiła się w serialu dopiero w 17 odcinku. Także uniknęłam pierwszych prób związanych z technicznym odwzorowaniem angielskiego formatu. Słyszałam, że było ciężko. Nagrywanie kupionego formatu serialu oznacza dostosowanie się do konkretnego przepisu. Jest ustalona ilość dni pracy, ilość kamer, a także ile minut przeznaczyć na każdą scenę.

Gdzie teraz jest nagrywany serial?

Została wybudowana nowa hala w Sękocinie. Dla każdego z nas jest to kawałek drogi. Oczywiście wraz z przeniesieniem hali pojawiły się plotki, że serial zdjęto z anteny.

I plotki o niższych stawkach.

To jest fakt. Ale gentlemani o pieniądzach nie rozmawiają. Jak ktoś na forum internetowym pisze, że nic nie robimy i dostajemy pieniądze za nic, to proszę bardzo niech skończy studia i spróbuje dostać się do serialu.

Czytasz opinie na swój temat.

Czasami czytam. Nie mogę zrozumieć, dlaczego u nas jest taka tendencja, że nigdy nie docenia się sukcesu. Łatwiej jest komuś dogryźć, kogoś skrytykować.

Akurat masz pozytywne komentarze, większość opinii dotyczy urody. Czy nie masz tego dosyć?

Ja mam duży dystans do siebie. Wiem jak wyglądam, na ile lat się czuję. Trudno mi dopiec komentarzami. Moja samoocena jest dla mnie ważniejsza od opinii innych ludzi. Owszem, opinia co do tego jak zagrałam w filmie jest dla mnie ważna, ale nie to jak wyglądam na co dzień na przykład na zakupach w sklepie.

Czytałam porównanie Twojej urody do kwiatu wiśni w sadzie wiosennym.

Ładne.

I budujące?

To jest miłe. Zawłaszcza jak człowiek ma 45 lat na karku. Fajnie nie być jeszcze przezroczystą. Często mawiam, że kobiety stają się przezroczyste z wiekiem.

Czyli jakie?

Przezroczyste, w tym sensie, że przestają zwracać uwagę innych osób. Kobieta przechodzi i nikt nie spojrzy i nie powie, że ma fajne nogi, czy włosy.

Czujesz się na swój wiek?

Ostatnio tak się zastanawiałam, co to znaczy czuć się na swój wiek. Gdzie jest ten wzorzec, że kobieta po 40 powinna wyglądać tak, a nie inaczej. Często słyszę, że nie wyglądam na swój wiek. A ja pytam, co to znaczy? Często zagląda nam się do metryki i ocenia, że w tym wieku kobieta powinna wyjść za mąż, a w tym mieć dzieci. Moim zdaniem, jeżeli kobieta ma 48 lat i nie chce wychodzić za mąż, to niech tego nie robi, to jest jej wybór.

Rodzina. Mąż, córka.

Wyszłaś za mąż mając 32 lata?

Tak. Wtedy wydawało mi się, że jestem strasznie stara. Zasugerowałam się stereotypem, że kobieta już dawano powinna wyjść za mąż. Teraz ta granica się przesuwa.

Poznałaś męża na planie?

Nie. Broń Boże! Poznaliśmy się przez wspólnego przyjaciela z Waldka roku – Rafała Mohra, z którym wtedy pracowałam.

Dlaczego broń Boże?

Utkwiło mi przekonanie, że pary, które poznają się na planie potem bardzo krótko są ze sobą. Początkowo połączy ich wspólna trudna scena, bo takie nieszczęście zbliża, coś zaiskrzy, a później przychodzi szare życie i już nie jest tak cudownie.

Komentowano, że mąż jest młodszy.

Nie chwaliliśmy się swoją znajomością. Dziennikarze nie mieli pojęcia, ile czasu się znaliśmy. Później w gazetach pamiętam nagłówki: szybki romans, szybki ślub. Nie rozumiem tego ciągłego zaglądania ludziom do metryki.

Będąc na konferencji II Rajd Polski Kobiet przekonałam się, że mąż ma duże poczucie humoru.

Tak, to prawda. Jest bardzo dowcipny. Potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Zawsze ma bystre riposty. Marysia odziedziczyła to po nim.

Jakbyś zareagowała, gdyby córka zdecydowała się pójść do szkoły teatralnej?

Dla mnie sprawa szkoły jest ciężkimi tematem. Sama nie wspominam jej bardzo dobrze. Chyba ze względu na brak akceptacji. Dostałam się do szkoły w Łodzi jako pierwsza pod kreską. Co roku, chcieli mnie wyrzucać, ale nie poddałam się. Dużo mnie to kosztowało psychicznie. Marysia wie, że aktorstwo to ciągłe ocenianie. Tak ja w szkole, każdy ocenia jak mówisz, jak wyglądasz, jak się zachowujesz. To bywa męczące. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Podejrzewam, że moja córka teraz w szkole teatralnej miałaby łatwiej. Ale moim zdaniem nie wszyscy aktorzy mogą być dobrymi pedagogami. ¾ ekipy stamtąd bym wymieniła.

Co świadczy o tym, że ktoś nie nadaje się na nauczyciela?

Niewiara w drugą osobę. Młodzi ludzie zdają do szkoły teatralnej po to, żeby się czegoś nauczyć. Nauczyciele nie powinni ich tłamsić. Są po to, aby dawać wskazówki. Po tylu latach, nie chcę nikogo oczerniać. Jak wiadomo w szkołach pracują osoby ze znanymi nazwiskami. Po prostu pamiętam, że było bardzo ciężko. Ale to dodało mi dużej siły. Nie poddałam się.

Jesteś uparta?

Jestem sprawiedliwa. Nie jestem uparta tak po prostu, bezpodstawnie.

Można być sprawiedliwą subiektywnie.

Ale to jest bardzo ważne. To co ja uważam za słuszne. Każdy ma inny poziom własnej krzywdy. Sama uwierzyłam i postawiłam cel, że będę dobrą aktorką. W szkole miałam zbyt małą wiarę we własne siły. Być może wynikało to z tego, że nie miałam wcześniej doświadczenia z teatrem, nie znałam aktorów, ani tego środowiska. Czułam się jak szara myszka. Nie miałam odwagi. Być może to była także kwestia wychowania. Nigdy nie byłam taka „hop do przodu”.

Inaczej wychowujesz swoją córkę, tak aby była bardziej pewna siebie?

Chciałabym. Tylko nie wiem jak, bo sama zostałam inaczej wychowana. Na pewno często ją przytulam. Ważne jest ciągłe okazywanie uczuć, bez względu na wiek. Każde dziecko powinno mieć poczucie, że jest kochane przez rodziców, nawet jak dostało jedynkę w szkole.

Pozostając przy temacie teatru, dlaczego nigdy nie wróciłaś do Teatru Współczesnego?

Chciałam być uczciwa wobec córki. My mamy dziecko, a ono powinno mieć nas. Pamiętam, był taki intensywny okres w teatrze, próby rano, spektakle wieczorami. Nie było czasu, żeby pogodzić wychowanie dziecka z występami.

Planujesz powrót do teatru?

Nie wiem. Zobaczę. Nie mówię, że nie. Sami wychowaliśmy dziecko, bez sztabu opiekunek. Zawsze mnie śmieszą nagłówki w prasie różnych artystek: świetnie godzę bycie mamą i bycie aktorką, czy piosenkarką. Najpierw zapytaj o to swoje dziecko. To się nie udaje.

Tęsknisz za teatrem?

Nie. Jak już wspomniałam mam taką naturę, że nie rozpamiętuję, tego co było.

Działo się! Wspomnienia.

Nawet okładki „Playboya” z 1997 roku? Długo zastanawiałaś się przed podjęciem decyzji?

Zdjęcia były robione w grudniu 1996. Wtedy był taki czas, że w filmach bardzo często mnie rozbierano. Pomyślałam, że wykorzystam to i przynajmniej będę miała ładne zdjęcia. Nie zrobiłam tego dla pieniędzy, bo stawki były bardzo niskie. Stylizacje robił, nikomu wtedy nie znany Tomasz Jacyków.

Widziałam okładkę i te fale na włosach.

Fale były zasługą specjalnie wyszukanej fryzjerki, która się w tym specjalizowała. Pamiętam, że malował mnie bardzo fajny chłopak z Rosji, który skończył Akademię Sztuk Pięknych w Moskwie. Malując twarze zarabiał na życie. Robił to bardzo pięknie i profesjonalnie. Cały zamysł stylizacji to powrót do lat 30. Zdjęcia robił wtedy bardzo znany fotograf– Marek Czudowski. To on zaproponował, żebym pozowała do „Playboya”. Pamiętam nagonkę, że znowu się rozebrałam. Moja mama stwierdziła: – „a kiedy się będzie rozbierała, jak będzie stara?”. Wtedy były początki „Playboya” w Polsce. To był miesięcznik. Jak wiadomo, po upływie tych 30 dni pojawiała się kolejna aferzystka na okładce. (uśmiech)

W latach 90. nie mogło zabraknąć ujęć bez nagiej kobiety. W Internecie pojawił się nawet ranking ilości takich scen w Twoim udziałem.

To jest mocno przesadzony ranking. Jak już go zobaczyłam, to sprawdziłam, co policzyli, że wyszło im aż tyle scen. I okazało się, że dla nich scena rozbierana to także ta, w której biegałam w koszuli nocnej i pokazałam nogę. Scena w Teatrze Telewizji w spektaklu „Tango”. Nie wiem, w jaki sposób doliczyli się podajże, aż 33 scen. To jest niemożliwe. Wtedy filmy zawsze miały dodatek gołej dziewczyny. Teraz są dublerki.

Czy nagrywanie filmów w XXI wieku z fabułą z lat 80., czy 90. może być udane? Konkretnie mam na myśli kontynuację „Sztosu”?

Przyznam się, że jeszcze nie widziałam drugiej części. Trudni mi jest to ocenić. Na pewno to nadrobię. Ale tak w ogóle to przestałam chodzić na polskie kino.

A na jakim polskim filmie byłaś ostatnio w kinie?

W 2005 roku zasiadałam w jury festiwalu debiutów filmowych „Młodzi i film” w Koszalinie i tam grzecznie oglądałam polskie filmy. Mamy naprawdę młodych, zdolnych reżyserów, tylko nikt im nie da pieniędzy. Teraz do kina trafia to co się sprzeda, co wzbudzi kontrowersję, wywoła skandal. Czyli coś, co nie ma nic wspólnego z jakością. Raz z ciekawości zobaczyłam ostatni film Sławka Kryńskiego. Współpracowałam z nim w 1991 roku na planie filmu „Dziecko szczęścia”. Wtedy to był jego reżyserski debiut. Byłam ciekawa jakie filmy reżyseruje obecnie.

I jak?

Musze przyznać, że po obejrzeniu filmu „To nie tak jak myślisz, kotku” bardzo się rozczarowałam. Teraz modny jest tzw. product placement, który potrafi zdominować cały kadr. To nie ma nic wspólnego ze sztuką filmową. Sponsorzy inwestują w produkcję po przeczytaniu scenariusza, a później okazuje się, że to co widzą na ekranie odbiega od założeń. Niektórym powinno się zabierać licencję do uprawiania tego zawodu.

A jakie kino, jeżeli nie polskie?

Francuskie. Polecam film „Nietykalni”. Mówi się, że my mamy słowiańską duszę, więcej widzimy, więcej czujemy. Guzik prawda. Francuzi mają duszę, mają więcej empatii. Idę do kina po to, aby coś mnie poruszyło. Nie lubię tematów z kosmosu, wymyślonych od tak. Interesują mnie ludzkie historie, normalne życiowe tematy. Na nich opiera się kino francuskie.

Czyli w produkcji polsko-francuskiej chętnie byś zagrała?

Ogólnie chętnie zgrałabym w filmie. To jest inna praca. Sceny nagrywane są znacznie dłużej, można wszystko przemyśleć, doprecyzować. Nagrywanie serialu można porównać do pracy w fabryce. Chociaż przyznam, że trzeba mieć bardzo duże umiejętności. Cały czas trzeba być w gotowości. Na pstryk okazać emocje, znać tekst, bo scenę nagrywa się w 20, 30 minut.

Dubbing to też ciężka praca. Użyczyłaś głosu mamie Stuarta Malutkiego.

Tak. Bardzo lubię dubbing. Przypomnę, bo nie każdy pamięta, że tym filmie ojca Stuarta zagrał Hugh Laurie, który stał się popularny dopiero jako Dr. House. Podkładałam też głos m.in. do filmu „Dwaj zgryźliwi tetrycy”. Uwielbiam tego typu pracę. Lubię radio. Pamiętam specjalne zajęcia na studiach. Były świetne. Za pomocą głosu i różnych narzędzi trzeba było stworzyć atmosferę na zadany temat: szum wody, odgłos przesypywanego piasku.

Chętnie angażujesz się także w akcje charytatywne. Jesteś twarzą Rajdu Polski Kobiet.

Akcja promuje badania profilaktyczne u kobiet. Cieszę się, że mogę swoją twarzą promować tak szczytną akcję. Kobiety niechętnie chodzą na badania, pomimo że trwają zaledwie 5 minut. Statystki są przerażające.

Jest to niecodzienny sposób promowania badań.

Tak. Jest to rajd samochodowy z udziałem kobiet. W tym roku odbyła się już druga edycja. Jeździłyśmy na specjalnie wyznaczonej trasie do punktów medycznych. Wbrew ogólnej opinii kobiety są świetnymi kierowcami. Wszystko przebiegło zgodnie z planem.

Za rok powtórka?

Mam nadzieję.

Zdjęcia: Anna Kamińska

PS. Ze względu na duże zainteresowanie pokaźną czerwoną torbą podaję autora:

Komentuj, nie hejtuj