Anna Wyszkoni

Bardziej poczułam ogromną radość, że trzymam kolejne muzyczne dziecko, które kocham miłością bezgraniczną. Ten etap twórczy zawsze bardzo mocno mnie ładuje, pomimo, że jest wyczerpujący. Teraz jestem na etapie ciekawości, jak album zostanie przyjęty przez słuchaczy. Ale to nie jest strach, czy presja, jak przy wydaniu ostatnich 2 albumów.

Zwłaszcza, że obie płyty pokryły się podwójną platyną.

Mówi się, że druga płyta zawsze jest sprawdzianem dla artysty. I tutaj faktycznie było najgorzej. Miałam wobec siebie bardzo duże oczekiwania. Stresowałam się czy ta płyta również zostanie tak dobrze przyjęta, jak pierwsza. Dzisiaj znowu mogłabym sobie stawiać taką presję, ale nie chcę. Nie mam na to czasu, wolę się cieszyć.

W swoich utworach oplatasz się różnymi historiami. Czy to nie jest męczące w jakiś sposób?

Nie, ponieważ jestem szczera w tych historiach. Nie mam problemu z poruszaniem trudnych tematów. Muzyka jest dla mnie formą terapii. Śpiewając wyrzucam z siebie bardzo dużo emocji, które także dla mnie są trudne i sama się przez to dobrze się nastrajam. Nie chciałabym cofnąć czasu. Nie chciałabym żadnej piosenki wymazać z moich płyt.

Czyli jakbyś miała śpiewać utwory z tej płyty za 10 lat, nie budziłaby w Tobie skrajnych emocji?

Skrajnych nie. Chłonę te emocje, które towarzyszą ludziom oraz mnie samej w danej chwili na koncercie. Później każde wykonanie tak naprawdę jest inne. To trochę dorabianie ideologii. Owszem są artyści, którzy obrażają się na swoje hity. Wyrastają z tych utworów i muszą od nich odpocząć. Ja wychodząc na scenę mam świadomość, że nie wychodzę tam tylko dla siebie, ale dla tysięcy ludzi, którzy przyszli mnie posłuchać. Nie wyobrażam sobie, że nie daję im na przykład piosenki „Czy ten Pan, czy Pani”, którą nagrałam prawie 10 lat temu. Ja też bardzo często jeżdżę na koncerty różnych zachodnich artystów i czekam na swoje ulubione utwory. Nie chciałabym czuć zawodu po koncercie nie słysząc największego przeboju mojego ulubionego artysty.

Gdy utwór „Agnieszka już dawno tutaj nie mieszka” był hitem miałaś 20 lat. Czy tamten czas był dla Ciebie beztroski, tak samo jak dla wielu młodych ludzi, którzy często nucili ten utwór na wakacjach?

Z jednej strony ten czas był piękny, ponieważ zaczynałam spełniać swoje marzenia. Trafiłam do zespołu, graliśmy coraz więcej koncertów. Z drugiej strony byłam bardzo zbuntowana, refleksyjna. Zbyt mocno zastanawiałam się nad wszystkim. Ubierałam się na czarno. Uważałam, że świat jest zły. Zdecydowanie wolę siebie teraz, niż wtedy.

Bardzo zmieniłaś się od tamtego czasu.

Patrzę na to z przymrużeniem oka, z sentymentem. Wiem, że dużo rzeczy można było zrobić inaczej, lepiej, ale to wszystko było bardzo spontaniczne, naturalne. Taka byłam. Dlaczego miałabym się obrazić na siebie sprzed 20 lat?

W piosence Agnieszka już tutaj nie mieszka, to nie Twoje perypetie?

Nie. Oczywiście też przeżyłam wakacyjną miłość, ale nie była ona aż tak dramatyczna.

Myślisz, że teraz jest łatwiej artystom?

Inaczej. Z jednej strony jest łatwiej, ponieważ można nagrać piosenkę na komputerze, wrzucić ją do sieci i zobaczyć co się wydarzy. Ceniłam sobie te czasy, kiedy trzeba było wejść do analogowego studia, pracować z ludźmi, którzy potrafili grać na instrumentach, nie można było doczyścić wszystkiego komputerowo i było po prostu więcej prawdy w tym wszystkim, co się tworzyło. Na szczęście wychowałam się w takich czasach i te wartości we mnie pozostały. Bardzo sobie to cenię do dzisiaj. Niestety często młodzi ludzie nie wiedzą o czym mówię, kiedy to wspominam.

Czy jako artystka czujesz się spełniona? Czy to jest w ogóle dobre określenie dla artysty.

I dobre i złe. Mówi się, że jak już artysta jest spełniony to może zejść ze sceny. Ja czuję się spełniona na ten moment, ale już wyznaczam sobie nowe cele. Nowe marzenia, za którymi chcę podążać. Wiem, że jeszcze wiele przede mną. Jestem od 20 lat na scenie, a jednocześnie nie mam nawet 40 lat, więc ciągle czuję się silna, idę do przodu.

Opuszczając zespół „Łzy”, kierowałaś się intuicją czy raczej racjonalizmem?

I jedno i drugie. Nie wiedziałam czy moja solowa droga ułoży się zgodnie z moimi oczekiwaniami. Natomiast to było bardziej zmęczenie tym, w czym tkwiłam. Toksyczne relacje musiały zostać przerwane.

Czy to była kwestia strony dominującej?

Nie. Nagle poczułam, że idę zupełnie inną drogą i nie mogliśmy się już spotkać. Przestaliśmy się dogadywać. Byłam już na innym etapie mentalnym i twórczym. Chciałam tworzyć inaczej, nagrać inną płytę. Chłopcy też i dlatego nasze drogi się rozeszły.

Masz do nich o coś żal?

Komentuj, nie hejtuj