Paweł Małaszyński

Wywiad z aktorem i wokalistą zespołu Cochise o dwoistości natury i celebrowaniu życia.

Oto jest pytanie. Jest wiele takich przykładów na naszym rynku jak i na rynkach na całym świecie. Sam również tego doświadczyłem. Zadawałem sobie to pytanie wiele razy, ale nie znalazłem tej konkretnej, jednoznacznej odpowiedzi. Pewnie wpływ na to ma wiele czynników. Wszyscy ciężko pracujemy przez wiele miesięcy nad danym projektem, każdy z nas zostawia tam kawał serca, a koniec końców jednak czasem coś zawodzi. 

Trudno obwiniać kogokolwiek, ale odbiorcy bywają bezlitośni.

I mają do tego prawo. Przede wszystkim musimy wiedzieć, że mamy bardzo inteligentnych odbiorców, widzów. Myślę, że wielu z nich potrafi lepiej zrecenzować to co przed chwilą zobaczyli niż niejeden krytyk. Oni naprawdę wiedzą co jest dobre i chcą by ich poważnie traktowano i nie mówię tu o poszczególnych gustach. Rynek seriali, filmów w dzisiejszych czasach ewoluował, widz ma ogromny wybór i oczekiwania. Trzeba się naprawdę wysilić, żeby go przyciągnąć, zaskoczyć by został właśnie z nami. Bywają projekty mniej lub bardziej udane. Tak było, jest i będzie, ale to nie znaczy, że można spocząć na laurach i odcinać kupony nie biorąc pod uwagę pędzących naprzód zmian. Trzeba wciąż, nieustannie uczyć się i tworzyć, w pozytywnym tego słowa znaczenia podpatrywać tych, którym się to udaje. Nie możemy iść na łatwiznę i popełniać wciąż tych samych błędów. Musimy się rozwijać i być twórczy, słuchać mądrze i uważnie. 

Może byłoby mniej błędów, gdyby nie rosnące oczekiwania. Zwłaszcza po dużej promocji serialu. Może zbyt dużej?

Może, ale promocja, reklama jest dziś czymś naturalnym i oczywistym. Codziennie jesteśmy nią zalewani na każdym kroku, gdziekolwiek jesteśmy i cokolwiek robimy. Wszyscy promują wszystko w mniejszym czy większym stopniu: filmy, seriale, sztuki teatralne, produkty. Jeżeli chcesz, żeby dany film, produkt zobaczyło, kupiło jak najwięcej osób musisz go promować mniej lub bardziej – wszystko zależy od budżetu. The Rolling Stones cały czas potrzebują promocji. Coca-cola również, a przecież wszyscy te marki znają. W takim razie po co wciąż ich, ją reklamować? Oczywiście, że są też tacy, którzy czasem naginają rzeczywistość dla własnych celów i potrzeb. Innym zupełnie tematem jest też prowadzenie mądrej, z pomysłem, nienachlanej, ale skutecznej reklamy czy promocji, ale… to już w innym odcinku programu. Dobranoc.

Paweł Małaszynki wywiad
Paweł Małaszynki wywiad

Kwadrat to chyba wyjątkowa figura w twoim życiu?

Bezapelacyjnie. Wokół tej przestrzeni kręci się praktycznie całe moje życie zawodowe. Komedia i farsa to bardzo specyficzny i trudny gatunek. Wielu deklasuje go, jako ten gorszy, przeznaczony dla widza niewymagającego z czym ja się absolutnie nie zgadzam. Jeśli chodzi o dramaturgię komedia jest gatunkiem wymagającym od autora, a potem od reżysera i aktorów specyficznych umiejętności konstruowania akcji, budowania postaci, prowadzenia dialogu. Dąży się tu do precyzji i lekkości. Farsa i komedia lubi śmiech i zawrotne tempo. Lubię wchodzić w tę wykreowaną rzeczywistość, która daje publiczności dwie godziny fajnej rozrywki.  

Paweł Małaszynki wywiad

Jest stabilizacja?

Oczywiście. To miejsce mojej pracy. Tak przede wszystkim zarabiam na życie. Jestem człowiekiem teatru. Zawsze wiedziałem, że mam tu swoją przystań, port. Tam spędziłem cudowne chwile pod okiem takich mistrzów jak Janek Kobuszewski czy już niestety śp. Wojtek Pokora, Jurek Turek. To na tej scenie mogliśmy oglądać Janusza Gajosa czy Irenę Kwiatkowską i wielu, wielu innych wybitnych aktorów. Nigdy nie spodziewałem się, że dostanę propozycję etatu z teatru, który tak bardzo ceniłem. Podróżujemy i gramy po całej Polsce. Często także poza granicami kraju od Irlandii, Anglii kończąc na Stanach Zjednoczonych. Przed laty Teatr Kwadrat był wyjątkiem repertuarowym w naszym kraju. Dziś, farsy tak omijane szerokim łukiem kiedyś – pojawiają się coraz częściej w repertuarach wielu teatrów dramatycznych. Pokolenia się zmieniają, ale cały czas na czele z dyrektorem Andrzejem Nejmanem staramy się podtrzymywać tradycje i nie schodzić poniżej pewnego poziomu. To jest Kwadrat.

Nastąpiło odświeżenie obsady w spektaklu „Ślub doskonały”. Jakie to uczucie widzieć młodszych, w rolach, które bardzo dobrze znasz.

Przyznaję, że to było nowe, dziwne doświadczenie. Dotarła do mnie prawdziwa istota czasu. Szczerze mówiąc na premierze wzruszyłem się. Zdałem sobie sprawę, że kiedyś byłem taki sam jak oni. Jakbym patrzył w lustrzane odbicie. Minęło już 17 lat kiedy po raz pierwszy stanąłem na tej scenie, a cały czas wydaje mi się, że to było wczoraj. Mam 43 lata nie zagram już 20-latka. 

Wspólnie doszliście do wniosku, że już czas na nową obsadę?

Tak. Mieliśmy dwie opcje do wyboru: zdejmujemy spektakl z afisza lub odmładzamy obsadę. Dyrekcja wybrała wariant drugi i myślę, że to dobre posunięcie. Znaleźliśmy fantastycznych młodych aktorów, którzy godnie zastępują starszą gwardie. Musimy także cały czas myśleć przyszłościowo i odmładzać nie tylko obsadę, ale i zespół aktorski przyjmując pod nasze skrzydła co jakiś czas nowych, młodych i zdolnych. Podobnie było z „Berkiem”. Po 10 latach i prawie 600 spektaklach poczułem wypalenie i zmęczenie materiałem. Pożegnałem się z tytułem, który cały czas świetnie się sprzedawał. Przychodzi też czas i na takie decyzje. Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść… niepokonanym i szukać nowych wyzwań, nowych tytułów.

Gdy pada hasło Teatr Kwadrat zawsze myśli się o aktorach, który ten teatr tworzą. Nie ma roszad, jest konsekwencja.

Roszady i konflikty mniejsze lub większe czasem się zdarzają. To naturalne jak w każdej rodzinie, ale potrafimy ze sobą rozmawiać i wspólnie staramy się znajdować rozwiązania i bezbolesne wyjścia z zaistniałych sytuacji. Trzymamy się razem. Zawsze tak było i mam nadzieję, że tak pozostanie. Jesteśmy bardzo otwarci. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, co powoduje, że staliśmy się rodziną, a to rzadkość. 

Teraz, który spektakl jest ci najbliższy?

Z pewnością „Tydzień, nie dłużej” zrealizowany wspólnie z dyrektorem Andrzejem Nejmanem, gościnnie z koleżanką Anią Cieślak i Natalią Rybicką w reżyserii Marcina Sławińskiego. To spektakl o tym jak skłonić swoją partnerkę, by opuściła z własnej woli wspólne mieszkanie i nigdy do niego nie wróciła. Wybór tego tekstu okazał się strzałem w dziesiątkę. Ta mikro-farsa przepełniona czarnym humorem, wypełnia ostatnio po brzegi naszą scenę kameralną w podziemiach teatru. Serdecznie wszystkich zapraszam na najbliższe spektakle.

Paweł Małaszynki wywiad
Paweł Małaszynki wywiad

W ostatnim z wywiadów mówiłeś o braku wewnętrznego spokoju. Czy dzisiaj czujesz wewnętrzny spokój?

Rzadko, ale pracuję nad tym. Nie zgadzałem się i nadal nie zgadzam się z wieloma aspektami rzeczywistości, która mnie otacza. Jak to możliwe, że jedna chwila jest tak idealna, a następna potrafi zniszczyć ci życie. Cały czas szukam siebie zadając sobie pytania i cały czas staram się być uczciwy wewnętrznie. Jak powiedziałem wcześniej, pewnie całe życie będę próbował zrozumieć świat, siebie i błędy, które popełniam. Gdy mam chwile słabości podziwiam piękno moich dzieci pogrążonych we śnie zdając sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach jesteśmy im potrzebni bardziej niż kiedykolwiek. To one mnie mobilizują i napędzają do działania. Nie pozwalają przestać walczyć.

O czym marzysz?

Trochę tych marzeń w swoim życiu już spełniłem, ale im jestem starszy, tym mam ich coraz więcej. Chciałbym cały czas spełniać się zawodowo. Dostawać ciekawe propozycje.  Chciałbym pokonać samochodem słynną drogę 66 z Chicago do Los Angeles i zobaczyć po drodze Wielki Kanion Colorado. Chciałbym by zespół Cochise bez żadnych problemów zapełniał każdy klub i mógł grać na każdym festiwalu w tym kraju… a czas ucieka. Mam prawo być kim jestem, tu gdzie jestem i jak jestem… i nie staraj się szukać odpowiedzi na pytanie „co artysta miał na myśli?”. 

Chyba zawsze będę dociekać, ale być może odpowiedzi są prostsze niż mi się wydaje 🙂 

Zdjęcia: Observatorium.pl

2 Comments

Add Yours

Komentuj, nie hejtuj