Olga Kalicka. Wywiad

Spektakl „Za jakie grzechy” dał mi bardzo dużo dobrego w trudnym momencie życia – opowiada Olga. Rozmowa, która – od temperamentnej roli po kwiecistą sukienkę – poniesie nas w głąb siebie.

Olga Kalicka – wywiad z aktorką o czerpaniu radości z każdego nowego projektu i brawurowej roli w komedii „Za jakie grzechy” w Teatrze Kwadrat. Wcielając się w rolę Heleny, razem z innymi bohaterami sztuki w dowcipny sposób pokazuje, jak mocno  nasze uprzedzenia do innych kultur bazują na stereotypach. Czy śmiech to lekarstwo na całe zło? Czy działa to w obie strony?

WYWIAD

Spektakl „Za jakie grzechy” to historia rodziców, zagorzałych katolików oraz ich czterech córek, które kolejno wychodzą za mąż za mężczyzn o innym pochodzeniu i wyznaniu: za Żyda, Araba, Chińczyka, Senegalczyka. Wybuchowa mieszanka wielokulturowa?

Tak, to dość egzotyczne przedstawienie, ale z ogromną dawką dobrego humoru i dystansu do wielu sytuacji rodzinnych. Ten miszmasz kulturowy na jednej scenie jest ciekawy, ale wciąż dla nas, Polaków, bardzo zaskakujący.

Te różnice kulturowe z jednej strony nas zaskakują, ale z drugiej strony podane w lekki sposób, ogromnie bawią.

Rzeczywiście w tej sztuce wydobyliśmy stereotypy na sam wierzch, aby móc je obalić śmiechem. Rozpuścić i pokazać widzom, że można i warto myśleć inaczej o tym, co nas różni. Jednocześnie te stereotypy nas rozbawiają, bo są nam bardzo dobrze znane. Oprócz różnic kulturowych możemy dostrzec także różnice pokoleniowe. Rodzice nie do końca chcą otworzyć się na nieznane, inne od tego, co sami wyznają. Zależy im na kontakcie z córkami i wnukami, tolerują zięciów. Chociaż nie do końca wiedzą, jak się zachować, co jest poprawne, a co nie.

Co możemy zatem zrobić, żeby nie powielać stereotypów i uprzedzeń?

Uważam, że to jest rola nas, rodziców, aby uczyć dzieci tolerancji i otwartości na inne kultury. Mój syn ma 4 lata i dla niego to nie jest nic dziwnego, że w dwujęzycznym przedszkolu, do którego chodzi, jedna z cioć jest Polką, a druga pochodzi z Senegalu. To absolutnie nie jest nic nadzwyczajnego. Wierzę w to, że w pokoleniu naszych dzieci te różnice kulturowe będą jeszcze bardziej zatarte i nie będą zaskakiwać.

Bohaterowie spektaklu, o którym mówimy, są od siebie tak różni, a jednak łączą się w pary. Pomimo innej wiary czy innych poglądów. Czy kluczem do sukcesu takich związków jest sztuka kompromisu?

Wiesz co, ja mam problem ze słowem „kompromis”, bo sama jestem trochę bezkompromisowa. I to nie jest łatwe na życie. Generalnie mam takie poczucie, że trochę można wytrzymać na tych kompromisach i ugiąć się raz, drugi, trzeci, ale to nigdy nie jest wygodne. Nie znam osoby, która lubi kompromisy.

Bo to oznacza rezygnowanie z siebie w jakiś sposób?

To jest po prostu bardzo niewygodne. Nikt z nas nie lubi kompromisu, mimo że jest nam potrzebny. Chciałabym być taką optymistką, żeby wierzyć, że jesteśmy w stanie dobierać sobie ludzi wokół siebie tak, aby iść z nimi tą samą drogą, tym samym nurtem, z taką samą energią. Bez ciągłego spierania się i boksowania w różnych decyzjach. To taka dygresja odnośnie do życia, natomiast w sztuce najważniejsze jest to, że udało się w tych czterech parach zbudować miłość. Jeżeli są do przezwyciężenia różne trudności związane z brakiem tolerancji, to w tej sztuce kluczem jest miłość, która potrafi unieść więcej niż ludzkie ego.

Wcielasz się w postać Heleny, czwartej córki, która jest nadzieją rodziców – liczą, że wyjdzie za mąż za katolika. A tu nagle niespodzianka! Czy ta rola jest Ci bliska?

Tak, Helena jest bardzo inteligentną kobietą z dużym poczuciem humoru. Najbardziej lubię w niej to, że jest temperamentna, zna swoją wartość i potrafi zawalczyć o swoje. Jednocześnie ma przed sobą trudne decyzje. Jest taka scena w sztuce: Helena próbuje powiedzieć rodzicom, że wychodzi za mąż, i pierwsze ich pytanie brzmi, czy jej wybranek jest katolikiem. Ona odpowiada, że tak. Rodzicie już bardzo się cieszą, gdy nagle Helena mówi: „Ale…”. I w tym momencie widzi reakcję swojej mamy, która zaczyna omdlewać na myśl o jakimkolwiek „ale”, więc nie zdobywa się na to, by powiedzieć rodzicom od razu, że jej przyszły mąż jest czarnoskóry. Helena z jednej strony jest empatyczna, boi się pierwszej reakcji rodziców, ale z drugiej strony nie odpuszcza, a mogłaby to zrobić. Na kolejne spotkanie z rodzicami przychodzi z narzeczonym i stawia czoła temu wyzwaniu. W pewnym sensie jestem z niej dumna, że nie odpuszcza, tylko mimo lęku idzie za miłością.

Podkreślasz, że za każdym razem, gdy gracie to przedstawienie, jest inaczej. Co takiego się zmienia?

Energia. Oczywiście jako aktorzy znamy swoje postacie, wiemy, jakie kwestie powinny zostać wypowiedziane w danej scenie. Wszystko jest zaplanowane, ustawione, ale od nas zależy, jakie to będzie. Jesteśmy tylko ludźmi i przechodzą przez nas różne emocje, bo każdy dzień jest inny. Czasami budzisz się rano i pijesz kawę wkurzona, a czasami pijesz wesoła. Jednego dnia ktoś jest bardziej skupiony i skoncentrowany na partnerze, innym razem bardziej na sobie. Helena i Patrick to szalenie inteligentni i dowcipni bohaterowie, często dochodzi między nimi do ping-pongów słownych. Uwielbiam to tempo, tę energię i to, jak potrafimy zaskakiwać siebie nawzajem. Obserwowałam Gamou podczas prób i teraz już w trakcie spektakli. Widzę, jak bardzo się rozwija, jak dzięki temu możemy razem ulepszać przedstawienie. Szukać nowych dróg, żeby było pełniejsze, jeszcze bardziej wypunktowane, precyzyjne. To dodaje mi bardzo dużo wiatru w skrzydła.

Olga Kalicka wywiad
Olga Kalicka – wywiad

Gamou dołączył do obsady Teatru Kwadrat. Nie graliście ze sobą wcześniej, a Twoja bohaterka Helena i Patrick to zgrany duet, zakochana para. Domyślam się, że początki na scenie mogły być trudne…

Nie nazwałabym tego trudnością, a raczej wyjątkowym wyzwaniem. Gdybym miała zagrać tę rolę z kimś, kogo już dobrze znam, zapewne byłoby zupełnie inaczej. Gramy bardzo bliskie relacje damsko-męskie. Mamy dużo scen, w których się dotykamy, przytulamy, całujemy, takich bardzo intymnych. Granie tego z osobą kompletnie obcą jest zawsze pewnego rodzaju wyzwaniem. Wszystko odbywało się w cudownej atmosferze, pełnej wsparcia. Budując przedstawienie, tworzymy teamwork, wszyscy gramy do jednej bramki. Robimy wszystko, żeby spektakl wyszedł jak najlepiej. Bardzo doceniam pracę Ilony Chojnowskiej, która była drugim reżyserem. Oczywiście oprócz pracy pierwszego reżysera, który zawsze jest zaangażowany w projekt w stu procentach. Doceniam cenne spostrzeżenia Ilony, bo to jest to oko, które jest za kulisami i widzi trochę więcej niż ty, będąc na scenie.

Spektakl cieszy się dużym zainteresowaniem. Na najbliższe spektakle bilety są wyprzedane.

Sama jestem mile zaskoczona. Cieszę się, że informacja o naszym spektaklu dotarła do szerokiej publiki. Na długo przed premierą, w tracie prób, dzieliliśmy się zakulisową pracą w naszych social mediach. Zdajemy sobie sprawę, że w naszym pokoleniu, w którym to Internet zawładnął światem, dzielenie się pracą ma ogromne znaczenie. Pełna widownia i brak wolnego fotela są najlepszą nagrodą dla aktorów.

Na końcu przedstawienia wszyscy aktorzy tańczą fantastyczną zumbę. Widać, że rozpiera Cię ogromna energia. Z tego co wiem, ułożyłaś do tego choreografię.

Kilka bardzo prostych kroków. Jest mi bardzo miło, że zostało to docenione, bo taniec jest moją wielką pasją. Nie jestem choreografem, robię to bardzo intuicyjnie. Ta zumba, którą tańczymy na końcu przedstawienia, dała nam wiele radości i pozytywnej energii. W ogóle taniec jest tym aspektem mojego życia, który, mam wrażenie, wciąż czeka na największy rozwój. Zawsze bardzo mocno porusza moje serce. Mam nadzieję, że będę miała jeszcze więcej okazji, żeby móc przekazywać swoją wrażliwość w tańcu. Zobaczymy, co życie przyniesie. Robię tak wiele różnych rzeczy w życiu, ale zawsze są one związane z kreatywnością.

Sukienka, którą masz na sobie, to projekt marki, którą współtworzysz?

Komentuj, nie hejtuj