Olga Kalicka. Wywiad

Spektakl „Za jakie grzechy” dał mi bardzo dużo dobrego w trudnym momencie życia – opowiada Olga. Rozmowa, która – od temperamentnej roli po kwiecistą sukienkę – poniesie nas w głąb siebie.

Tak, ale to jest absolutnie podstawa naszego funkcjonowania. Ja na przykład z racji swojego zawodu bardzo często staję przed obiektywem. Wchodzę na sesję, pozuję, wychodzę. Po wielu latach stało się to dla mnie już wręcz schematem. Często miałam tak, że wchodziłam w inne ciało jakiejś Olgi, która teraz udaje przed wszystkimi, że jest niezniszczalna, całkowicie opancerzona z każdej strony. Nic ją nie może dotknąć, ruszyć. Wszystko dla niej jest możliwe, ogarnie wszystko. I przyszedł taki moment, w którym się okazało, że Olga nie ogarnia. Wtedy to było dla mnie bardzo trudne. Musiałam zrozumieć, że życie nie polega na tym, żeby cały czas gasić pożary i stawać do walki w zbroi.

Myślisz, że tego od Ciebie oczekiwano? Bycia twardą, niezniszczalną, zawsze gotową na wszystko?

Zawsze żyłam bardzo szybko i funkcjonowałam od zadania do zadania. Świetnie sobie z tym radzę. Zadanie, odhaczyć jako zrobione, idziemy dalej. Kolejne zadanie, odhaczyć, idziemy dalej. Ale próbuję się tego oduczyć. Zaczęłam sobie zadawać pytanie, kim jest Olga, która jest we mnie, która też ma swoje potrzeby, momenty zwątpienia, która chciałaby odpuścić. I tego też się uczę. Uczę się odpuszczać. Bo nie muszę uczyć się ciągłej gotowości, obowiązkowości, dotrzymywania deadline’ów, skoro ja to już umiem. Mam to opanowane do perfekcji. Tylko u mnie to działa w drugą stronę. Zauważyłam, że mój organizm na etap „macierzyństwo” zareagował tak samo, jak na każdy inny projekt. To znaczy: „Aha, rola: matka. Rodzę, pracuję, karmię, usypiam, kąpię, gotuję”. Cały czas zadania do zrobienia, bo to zna moje ciało. Dopiero teraz jestem w procesie rozumienia, poznawania, dowiadywania się, jakie są moje potrzeby, a jakie są potrzeby mojego dziecka i jak my się w tym razem rozumiemy.

To jest wciąż zaskakujące, że my cały czas musimy się uczyć tego lepszego „ja” dla siebie.

Tak, i to jest najtrudniejsze i najważniejsze zadanie w życiu. Jest taki slogan „najlepsza wersja siebie”. Dla mnie to jest ta wersja, która daje sobie przyzwolenie i na to, żeby było zajebiście, i na to, żeby było beznadziejnie. Wcześniej tego nie było. Zawsze musiało być pod linijkę. W związku z tym, że pracowałam w teatrze od 7. roku życia, byłam wychowana w tym, że muszę być gotowa. Po szkole nie było opcji, żebym nie odrobiła lekcji przed pojechaniem na zajęcia dodatkowe. Mimo że byłam zmęczona po szkole, to wiedziałam, że muszę usiąść do lekcji w danym momencie, bo potem nie będzie czasu. Gotowość z perspektywy zawodu to bardzo dobra umiejętność, natomiast jeśli chodzi o celebrację swojego życia, nie zawsze musisz być na wszystko gotowa.

Czy Twoi rodzice oczekiwali czegoś innego dla Ciebie niż Ty sama? Mieli wobec Ciebie duże oczekiwania zawodowe?

Wiesz co, było jeszcze inaczej. Nikt by w życiu nie pomyślał, że pójdę taką drogą. Mój tata jest hydraulikiem, moja mama całe życie wychowywała mnie i moje starsze siostry. Sama wybrałam taką drogę i uparcie dążyłam nią do celu, bo pokochałam aktorstwo i musical. Zaczęło się od tańca, śpiewu i aktorstwa – superpołączenia. I tutaj rodzice nigdy nie mieli oczekiwań. Wiedzieli, że chcę to robić i to było dla nich OK. Ale też bardzo długo nie wierzyli, że to może być sposób na życie. Studia były dla mnie ciężkim momentem, kompletnie ponad ludzkie siły. Rodzice widząc to, zastanawiali się, do czego to w ogóle prowadzi. Mogłabym wybrać zawód, w którym nie będę się tak stresować czy pracować po nocach. Ale miłość do zawodu była oczywiście silniejsza. Zresztą byłam bardzo zdeterminowana i podążałam za marzeniami. Nie bez powodu marka, którą stworzyłyśmy z Karoliną, nazywa się Rêves, co z francuskiego znaczy marzenia.

Olga Kalicka – wywiad

To była Twoja droga. Zapewne nie musiałaś przechodzić buntu nastoletniego?

Przechodziłam straszny bunt, oczywiście, że tak. Wiesz, dlaczego? Dlatego, że byłam bardzo stanowcza. Jestem spod znaku Lwa. Jestem taką typową lwicą. Jak coś chcę, napracuję się, żeby osiągnąć cel. Nie po trupach do celu, bo jestem bardzo uważna na drugiego człowieka i zawsze taka byłam. Ceniłam zdanie innych, którzy byli moimi autorytetami, przewodnikami, nauczycielami, ale też byłam często niepokorna.

Walczyłaś tak bardzo o swoje?

To był nastoletni moment, kiedy wydaje ci się, że możesz absolutnie wszystko. Bardzo dużo chciałam. Z jednej strony to był niesamowicie kreatywny etap, ale z drugiej strony zabrakło mi pokory. Myślę, że ten moment był mi bardzo potrzebny, bo ściągnęło mnie to na ziemię. Mam ogromną wdzięczność do jednej z osób, która już odeszła. Do założycielki Teatru Muzycznego TINTILO, w którym grałam przez wiele lat. Teresa Kurpias, do której zawsze mówiliśmy „ciocia”, była moim przewodnikiem w tym moim artystycznym życiu już od dzieciństwa. Strasznie chce mi się płakać, bo cholernie za nią tęsknię. Właśnie gdy był ten najgorszy etap mojego buntu, to ona była tą osobą, która ściągnęła mnie na ziemię. Powiedziała: „Olga, jesteś bardzo zdolna, ale teraz uczymy się pokory. Trzeba to wszystko ogarnąć, żebyś mogła wejść w zawodowe życie, znając swoją wartość, ale jednocześnie miała pokorę”. I to był jeden z najcenniejszych momentów w moim życiu zawodowym, choć byłam bardzo młoda, miałam 14–15 lat. To był taki moment, kiedy bardzo się rozwijałam, zaczynałam grać w serialach.

Fajnie jest spotkać na swojej drodze taką osobę, która potrafi Ci to przekazać w odpowiedni sposób.

Tak. Bardzo wierzę w moc takich miejsc. Jeżeli dzieci trafią na dobrych ludzi, którzy poprowadzą je w odpowiedni sposób, rozwiną skrzydła. Naprawdę miałam ogromne szczęście, bo nigdy nie zboczyłam z tej trasy. Nie szukałam wrażeń w imprezach, alkoholu, używkach, doświadczaniu na pograniczu. Poszłam zupełnie inną drogą. Wybrałam kreatywność i pozytywną adrenalinę, którą daje scena, aktorstwo.

Aktorstwo to jedno wielkie nienasycenie?

Raczej wielka pasja, bo chcesz cały czas doświadczać emocji, ale w pozytywnym sensie. Nienasycenie kojarzy mi się bardziej z negatywnym określeniem, na zasadzie: „dla mnie to za mało, chcę więcej”. To, co ja chciałabym w sobie pielęgnować, będąc aktorką, to poszukiwanie radości i przyjemności z każdego projektu. Spektakl „Za jakie grzechy” to jeden z tych projektów, które dały mi bardzo dużo dobrego. Wchodziłam w ten projekt w dosyć trudnym momencie mojego życia. Zmieniałam miejsce zamieszkania, byłam skupiona na dziecku, ale także na radzeniu sobie z sytuacją po rozstaniu, bo też nie można udawać, że tego nie było. I myślę, że ten projekt pozwolił mi się uśmiechać. Był formą odskoczni i terapii śmiechem. Cudowna obsada, miszmasz osobowościowy, pełen energii i wsparcia. W ogóle aktorstwo jest pewnego rodzaju lekarstwem, możliwością, żeby przejść przez różne traumy, problemy.

Olga Kalicka – wywiad

Zacytuję Twój wpis „Kocham moje życie takie, jakie jest. Ze wszystkimi drogami, ścieżkami, korytarzami, drzwiami i zakrętami”. Przeszłaś wyboistą drogę i mam wrażenie, że ten cytat odzwierciedla to, o czym teraz mówisz.

Bardzo. Naprawdę mam świadomość, że życie daje nam różne rozwiązania. I to od nas zależy, czy pójdziemy drogą lęku o to, czy się uda, czy pójdziemy drogą pewności siebie. Na zasadzie: życie stawia przede mną różne wyzwania i otwieram kolejne drzwi bez lęku, lecz w takim wsparciu samego siebie. Uczę się stawania po swojej stronie. Gdy działy się różne kryzysowe sytuacje i widziałam, że ktoś jest zbyt zlękniony, aby wyrazić swoje zdanie, zawsze byłam tą osobą, która stawała za nim. Ale po swojej stronie nie umiałam stanąć i zadecydować, co jest dla mnie najważniejsze, czego moje ciało i dusza potrzebują.

A Ty miałaś taką osobę?

Komentuj, nie hejtuj